16.10.2023, 22:21 | czytano: 2507

Jacek Sowa: Podhalańskich kółek czar. Rajdowanie z Wieśkiem

Wiesław Pieprzak
Odszedł Wiesław Pieprzak, mistrz zegarów i kierownicy, niewielkiego wzrostu, wielki duchem – takim go zapamiętam…
Koniec lat sześćdziesiątych był okresem wielkich międzynarodowych sukcesów krakowskich kierowców rajdowych, wśród których brylował niedościgniony Sobiesław Zasada.
W stolicy Podhala było w tym czasie wielu samochodowych maniaków, zarówno miejscowych właścicieli czterech kółek, jak i tylko potencjalnych kierowców, czyli kibiców. Rzecz jasna, każdy z nas marzył o własnych czterech kółkach i o tym, aby choć raz zasiąść za kierownicą oklejonego kolorowymi nalepkami samochodu z dużym numerem, wymalowanym na drzwiach.

Motoryzacyjne życie jednych i drugich skupiało się bez względu na porę dnia i roku na nowotarskim wylocie na „zakopiankę” w maleńkiej kawiarence przy stacji benzynowej CPN, zbudowanej z okazji zakopiańskich mistrzostw świata FIS w 1962 roku.

Przez wiele lat było to królestwo samochodowego guru, który przez swój mały autoserwis potrafił przybliżyć prowincjonalnej mieścinie wielki automobilowy świat. Andrzej Kostrzewa z czarną brodą i w błękitnym fartuchu potrafił bezbłędnie zdiagnozować i wyeliminować każdą usterkę we wszystkim, co miało kierownicę, silnik i kółka, nie wyjmując fajki z ust. Potrafił też za to zgarnąć niezłą kasę, ale jak często powtarzał - wiedza kosztuje. Znał też wszystkich możnych samochodowej elity w Krakowie, więc zapisał wszystkich nas, nowotarskich fanów (a było tego ze dwa tuziny) do AP Kraków i zabrał na zebranie automobilklubu.

Niezapomniane było to przeżycie, gdy w ciasne uliczki opodal Kościoła Mariackiego zajechała kawalkada aut z literami „KG” na tablicach rejestracyjnych; złośliwi mówili, że to skrót od: „k…a górale”. A byli tam: wspomniany brodacz z Jasiem Kowalskim z CPN-u w czerwonym sportowym Triumph Spitfire, Kazek „Bimber” Bibro w poobijanej Simce 1501 z Dzidkiem Mozdyniewiczem no i MY: zawadiacko zaparkowana maleńka Zastava 750 z Wiesiem Pieprzakiem, któremu dzielnie pilotowałem i często zastępowałem za fajerą. Był też Opel Rekord Wojtka Junga, no i Triumph Herald Witka Polaka.

Spoceni z wrażenia pieściliśmy wzrokiem mercedesa Prezesa „Sobka” Zasady, zaparkowanego przed wejściem do Automobilklubu, za nim stał elegancki Peugeot 404 Mieczysława Sochackiego; wypatrywaliśmy rajdowych Porsche 911 lub Renault Gordini Nowickiego, Bienia czy Dobrzańskiego, ale trudno wymagać, by kultowymi brykami rajdowymi takie tuzy przyjeżdżały na kawę.

Po organizacyjnym zebraniu i wyskoczeniu z paru dych wpisowego, staliśmy się niebawem dumnymi posiadaczami legitymacji Automobilklubu. Niebawem kilku z nas weszło w posiadanie rajdowej licencji typu R Junior, co uprawniało do pierwszego w życiu startu do prawdziwego rajdu samochodowego.

Na pierwszy ogień poszedł VI Rajd Jesieni bodaj w 1970 roku i na pewno wystartowały w nim cztery nieopierzone załogi nowotarskie; wszystkie uplasowały się na podium w swoich klasach.

Pilotowałem Wieśkowi Pieprzakowi, zegarmistrzowi, który faktycznie precyzyjnie wykręcił seryjną Zastavą 750. Miał świetny czas na inauguracyjnym „kręciołku” pod Cracovią, aby potem bezbłędnie objechać blisko trzystukilometrową nocną trasę okolic Mszany Dolnej, Limanowej i Jeziora Rożnowskiego. Autko i załoga świetnie spisało się na tych krętych dróżkach, pamiętam także przebój owego lata („Jadą wozy kolorowe”), który puszczaliśmy z kasetowego magnetofonu laskom w miniówach, podbijającym karty drogowe na punktach kontroli czasu. Dla hecy próbowaliśmy się z nimi umawiać na „po rajdzie”, ale wszystkie panienki organizacyjnie były już wcześniej obstawione przez załogi krakowskie. Daliśmy jednak radę krakusom – bracia Skrzypek w czerwonym Fiacie 850 Sport zostali za nami, ale nazajutrz orżnięto nas przy rozdaniu nagród. Skrzypki dostały samochodowe radio Pioneera, a my … nocną lampkę.

Mój filigranowy kierowca-partner zastąpił drogę „laureatom” i z przekąsem wycedził: „Ale dziadostwo!” Sprawiedliwość była po naszej stronie…
Nazajutrz, w niedzielne południe cała kawalkada ubłoconych aut (ale z delikatnie odmytymi numerami startowymi na drzwiach), w pełnym blasku jodowych choinek na przednich zderzakach, wjechała do nowotarskiego Rynku, odbyła honorową rundę pod włos i zapadła na postoju dorożek konnych przed pełną o tej porze kawiarnią „Limba”. Tam już czekał na nas z mandatowym bloczkiem sierżant Tutaj…

Ale opowieściom nie było końca, kawiarniane stoliki zamieniły się w odcinki jazdy specjalnej, a filiżankami po kawie demonstrowaliśmy karkołomne nawijki między pucharami z melbą i kremem sułtańskim. Wieczór zakończyliśmy tradycyjnie w zakopiańskiej „Watrze”, gdzie po paru toastach nasz Wiesiek chciał spuścić łomot bawiącemu tam akurat Janowi Sandurskiemu, zapaśnikowi wagi ciężkiej. Do walki nie dopuściliśmy z uwagi na ponad pięćdziesięciokilogramowa różnicę w kategorii wagowej, o półmetrowej różnicy wzrostu nie wspominając.

Ale taki był Wiesiek, zadziorny i z temperamentem, jednak bardzo ceniący sobie lojalność i przyjaźń. Był wielkim fanem hokeja na lodzie, co w Nowym Targu nikogo nie dziwiło, toteż chętnie brał udział w wyprawach na Śląsk, kiedy grało Podhale. Jeździliśmy jego „autkiem”, jak pieszczotliwie nazywał swoją Zastavę; z powrotem najczęściej ja siedziałem za kółkiem, gdyż mój kumpel miał problem z nocną jazdą. Lata pracy w zegarmistrzostwie dawały o sobie znać; jak później mawiał: już nie te oczy!

Wiesław Pieprzak nie szczędził rodzinie motoryzacyjnych bakcyli, z sukcesami jeździł na rajdach (m.in. z Marianem Szarkiem), co poskutkowało świetną karierą jednego z pięciu jego synów, mistrza Polski na quadowych wertepach. Oskar Pieprzak dziś przekazuje je swoim synom, a jego wnukom…

Wiesław Pieprzak z wnukami


Od wielu lat w moim telefonie widniał jego numer, czasem więc rozmawialiśmy o dawnych latach, o rajdach, o hokeju, o dziewczynach, które nas nie chciały… Półtora roku temu siedzieliśmy obok siebie w „Ruczaju” podczas wernisażu wystawy fotografii, poświęconej naszej małej historii motoryzacji na Podhalu pt. „Podhalańskich kółek czar”. To był zaczątek albumu, który niebawem zostanie wydany; Wiesiek nie doczekał, a miał tylko 77 lat…

Jacek Sowa
Może Cię zainteresować
zobacz także
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl